Po długich namysłach i odłożeniu jakimś cudem 1000zł, postanowiłam wysłać turbinę do regeneracji. W końcu co się odwlecze to nie uciecze. Zamówiłam kuriera, umówiłam się z firmą regenerującą turbiny, szpetnie przeklęłam i zadumałam się nad powodem, dla którego kupiłam samochód z turbosprężarką, gdy t wokół tyle modeli bez tego wynalazku. Mąż zabrał się za demontaż turbiny i nim zdążyłam na dobre pogrążyć się w myślach samobójczych, przybiegł, krzycząc i wymachując na boki rękami.
- Łododaj kiera! - z daleka niósł się echem jego euforyczny bełkot.
- Co? - odłożyłam żyletkę.
- Mówię, żebyś odwołała kuriera - w jego oczach, niczym u Renaty Beger, pojawił się znany wszystkim błysk.
I jak anioł, radośnie zakomunikował dobrą nowinę, że wina pożerania przez turbinę oleju nie leżała w turbinie, a w tej małej, pustej w środku śrubie, przez którą olej jest przekazywany. Była niemal całkiem odkręcona. Wprawdzie podczas dokręcania mąż ją ułamał, ale bez problemu dostaliśmy na miejscu taką samą. I tym oto sposobem zostanie mi na święta dodatkowy tysiączek
